środa, 19 lipca 2017

Osobnej galerii

A tutaj obiecana relacja zdjęciowa z naszego pobytu w Brajnikach k/Nart.
Pomimo kilku częściowo deszczowych dni i dość niskiego standardu zakwaterowania, miło wspominamy wypad do Brajników. Na pewno jest to doskonałe miejsce dla amatorów aktywnego wypoczynku, dla rodzin z małymi dziećmi - pewnie nieco mniej atrakcyjne.
To, co zdecydowanie możemy polecić każdemu, to Karczma Mazurska, w której się stołowalismy. Przemiła obsługa, jedzenie - po prostu niebo w gębie, a ceny... na każdą kieszeń, aż dziwi, że ktoś się z tego utrzymuje.

























JLa

Lato jak nie w Anglii

Niby znów tak długo od poprzedniego postowania, a nam zleciało, jak nie wiem, co...
Tak to jest, kiedy dzieje się tyle na raz.
Niby takie spokojne rodzinne życie nam tu upływa, a jednak nas ta codzienność bardzo absorbuje.



Od maja zmieniło się sporo; jesteśmy teraz w trójkę ze Stachem (zdani na samych siebie, bez dodatkowych babcinych rąk do pomocy), ale za to ja mam moje nieocenione ŚRODY ze Stasiem ;))) 




Od początku czerwca pracuję cztery dni w tygodniu (choć nieco dłuższe, niż normalnie), do tego rozbite 2x2 z dniem przerwy, co okazało się mieć absolutnie zbawienny wpływ na mnie i chyba też na Stacha, który wreszcie się do mnie jakoś przywiązał (no, wypadałoby, jutro Kawaler kończy półtora roku!). Mam wrażenie, że z dnia na dzień coraz bardziej cenię sobie przebywanie w Jego towarzystwie. Autentycznie, nie traktujemy już opieki nad nim, jako - owszem, satysfakcjonującej, ale jednak męczącej - pracy i tylko odliczamy godziny do wieczornej kąpieli i położenia Go spać, żeby usiąść i odetchnąć... ale naprawdę jest nam z nim fajnie! Widać już pierwsze przejawy poczucia humoru i różne takie nawyki, zabawnostki, które ubarwiają nam każdy dzień. 


Z cyklu: Wspólne środy...







Teraz, kiedy zdobywanie przestrzeni w pozycji wertykalnej jest już chlebem powszednim, a krawężniki i schody nie stanowią większych wyzwań - pęd do odkrywania świata poza drzwiami wejściowymi do domu stał się nie do ujarzmienia.
Niczym piesek, który budzi rano właściciela przynosząc w pysku smycz, Stach co rano (śniadanie od dawna nie jest już priorytetem, o nie!) przynosi nam swoje buty, kapelutek lub nasze buty i sugestywnie "wręcza", pędząc do drzwi. Dla sąsiadów nie jest już niczym dziwnym widok snującej się postaci w piżamie ok. 6:30 przed domem z kubkiem w ręku, podążającej za Panem Ciekawskim ;)


Z cyklu: Znajdź niepokojący szczegół...




Do tego nie możemy się nachwalić tegorocznego lata już od środka wiosny! Pogoda jest boska! Nie ma (zazwyczaj) szalonych upalów, które zwalają z nóg, deszcz zdarza się rzadko, a jak się zdarzy, to jest przyjemnym orzeźwieniem, czasem nawet z niespodzianką ;)



To kiepskie zdjęcie nie oddaje dobrze rzeczywistości; ta tęcza była CAŁA, od ziemi, do ziemi i wyglądała cudnie!

Całe dnie mamy otwarte okna i drzwi na ogród, przez co swieże powietrze wpływa sobie do domku bez przeszkód, a i Stachu sobie wchodzi i wychodzi, nie krępując się już wcale ściągać malin z krzaka, bo ten duży krzak po środku ogrodu okazał się nie być wcale porzeczką...

Z cyklu: Wstawione bez powodu...




No więc tak nam mijały dnie sielankowo-rodzinnie, a mi się włączyła absolutna pracowa apatia: żadnej ambicji, po prostu porządkuję swoje grządki w godzinach pracy i wychodzę, nie angażując się w kwestie zawodowe ani przez minutę po opuszczeniu murów biura... aż w drugiej połowie czerwca odwiedziliśmy Ojczyznę (która całe szczęście wciąż jest w Europie) i kolejne niemal trzy tygodnie minęły jeszcze bardziej błyskawicznie... to był moment. Głównie jedliśmy, jedliśmy i jedliśmy oraz odpoczywaliśmy. Trochę się pospotykaliśmy, ale bez szaleństw. Winni jesteśmy pokłony naszym najwierniejszym kompanom z Ojczyzny, którzy co prawda jeszcze nas w UK nie odwiedzili, ale co roku w lato robią coś, aby spędzić z nami czas; a to lecą z nami na Kos, zatrzymywać imigrantów, a to zdobywają z nami polskie wybrzeże (a przynajmniej okolice Kątów Rybackich), a to jeszcze w ostatniej chwili dają się namówić na spędzenie dwóch nocy w mokrym drewnianym domku z szerszeniem, tylko po to, żeby posłuchać naszego przekomarzania się :P
W tym roku udało nam się spotkać także i w Stolicy, gdzie zabrali nas do super-ekstra-fantastycznej stekodajni, no po prostu się stamtąd wytoczyliśmy... :D



I w końcu przyszedł czas na powrót (wyjazd z Europy), zaakcentowany weekendowym dorocznym turniejem w Bridlington. W kilka godzin po wylądowaniu byliśmy już spakowani na dwudniowy biwak, razem z naszym nowym dużym zielonym namiotem :D Stasiek, co tu dużo mówić - był dzielniejszy, niż zwykle; przeżył pobudkę o 3 nad ranem, lot samolotem, pakowanie/rozpakowanie, podróż autem, wszystko bez ładu i składu, a na domiar wszystkiego - bez żadnego konkretnego jedzonka, a na końcu jeszcze spanie pod namiotem, kiedy w nocy nie było tak szczególnie za gorąco... Sprawdziliśmy - Stach uwielbia być pod namiotem! :)






Jeśli chodzi o osiągi tego-sezonowo-sportowe, to raz pod wozem, raz na wozie, częściej pod. Bridbeach nie wyszedł nam wcale (we wszystkich kategoriach odpadaliśmy dość szybko), mi udało się zwyciężyć raz w małym turnieju wieńczącym dwudniowy camp treningowy, z czego jestem przeDUMNA! ;))



Weekend z Bridbeach minął jeszcze szybciej, i powróciliśmy do pracowo-yorkowej rodzinnej letniej monotonii... 
Kilka zdjęć z naszego tygodniowego wakacyjnego wyjazdu do Nart zamieścimy w osobnej galerii, poniżej tylko "smaczek":






Nieco urozmaicenia wniosły rodzinne odwiedziny (Dorota i Michał - dziękujemy i szkoda, że tak krótko! Michał, musisz koniecznie wpaść na dłużej w przyszłym roku), a teraz powoli dochodzimy do równowagi po tych wszystkich podróżach, wyjazdach, przyjazdach... Do tego po drodze wystąpiło jeszcze kilka drobnych spraw, jak krótkie choroby, czy problemy z autem, które nas mocniej zaangażowały, dlatego na wpis trzeba było trochę czekać... ale jest! ;)

Konkludując, poniżej celebrycka wstawka (bo dawno nie było): modne na instagramach fotki "łóżkowe" - nasza nowa kapa (projekt: JLa, wykonanie: Mama JLa) oraz właśnie się obudziliśmy i wrzucamy bez makijażu.





JLa