Jestescie tak
samo zdziwieni, jak ja..? To juz przeszlo
2,5 roku jak prowadzimy naszego bloga, a Pawel wrzucil juz drugiego posta!!! ;)
Zawsze lepszy wrobel w
garsci, niz rydz.
W kazdym razie –
nasz dom w nowym Yorku, albo nowy dom w Yorku – tak, to fantastyczne, ale nie
zdawalismy sobie wczesniej sprawy z tego, ile trzeba bedzie w nim rzeczy
zrobic, poprawic, zmienic… teraz widzimy i wiemy, ze czeka nas jeszcze duzo
pracy, a po tych dwoch tygodniach juz jestesmy strasznie wymeczeni…
Ciagle nie
mozemy czegos znalezc, ciagle trzba cos myc, szorowac, wyprac, wyodkurzac,
poustawiac, poprzestawiac, wymyslic, jak zmiesicic... o dziwo, niektore rzeczy sie
nie mieszcza, nawet, jak sie czlowiekowi wydawalo, ze dobrze zmierzyl i
sprawdzil, jak na przyklad te zdradliwe i podstepne meble z IKEI! W ciagu dwoch
tygodni od przeprowadzki udalo nam sie w zasadzie na dluzej wyjsc z domu TYLKO
RAZ (poza bardzo krotkimi wyjsciami do sklepu na osiedlu i przychodni, zeby sie
zarejestrowac).
[to pierwszy wschod slonca w naszym domu]
Zrobilisy wszyscy razem porzadny spacer do centrum miasta
(ktore jest oddalone od nas na granicy dostepnosci pieszej, 35-40 minut), gdzie
naszym celem byla jedna z knajpek Jamiego Olivera – PYCHA ;))) Okazalo
sie, ze mamy tutaj sciezke piesza Judi Dench (ktora ubostwiam jeszcze bardziej,
od kiedy zyje w jej ojczyznie). Dame Dench, nie sciezke, choc jest urokliwa.
Dla tych z Was,
ktorzy dobrze licza nie jest niespodzianka, ze Stach skonczyl juz rok. Obchody
pierwszych urodzin Jegomoscia nie byly szczegolnie huczne, ale byly – dostal
kawalek ciasta marchewkowego bez cukru i swieczke, ktorej sam nie potrafil
zdmuchnac ;) Poza tym zabawke… i w zasadzie niewiele sie w Jego zyciu zmienilo.
Po czesci
dlatego, ze tak mamy ostatnio intensywnie i meczaco, ale tez i dlatego, ze
Pawcio mi obiecal, ze mnie zabierze - zostawilismy to wszystko na chwile i wyjechalismy
do Finlandii.
Pawcio sie edukuje w zakresie spalania smieci, a ja korzystam
z okazji spedzenia troche czasu z (nie tak malym juz) Malenstwem, ktorego z uwagi na prace prawie nie widuje.
Stach jest kochany; w ciagu jednego dnia byl w
stanie wstac o 4 nad ranem bez narzekania, zniesc ponad 2-godzinna podroz
samochodem (z przerwami), 2,5-godzinny lot samolotem, krotka podroz mniejszym
pociagiem, przesiadke i ponad godzinna podroz wiekszym pociagiem (ktory w miedzyczasie
sie troche popsul i ponad pol godziny stal w miejscu - wszystko wiedzielismy, bo zyczliwi wspolpasazerowie tlumaczyli nam komunikaty z pociagowego radio-wezla), a na koncu w miare sprawnie
dal nam sie ulokowac w pokoju hotelowym i zejsc do restauracji na wspolna
kolacje.
W tym czasie zrobil kupe tylko raz, i to poczekal do wiekszego
pociagu, w ktorym to mielismy przedzial dla dzieci i kibelek z przewijakiem,
wiec prawie w ogole nie narobil nam problemu. Jest najkochanszy na swiecie!
Np. teraz sobie
ucina posniadankowa drzemke, podczas, gdy ja do Was pisze, w turystycznym
hotelowym lozeczku, nie marudzac nawet na brak spiworka, ktory sobie naszykowalam
i zapomnialam spakowac do walizki, i musi sie zdowolic kolderka, z ktorej sie
rozkopuje i przymalym kocykiem. W dodatku jest tak kochanym Szkrabem, ze
pozycza nam nawet swojej pasty do zebow; prawde mowiac nie jest to dla niego
teraz duzym problemem, poniewaz i tak by z niej nie korzystal, bo nie spakowalismy
jego szczoteczki…
Mieszkamy w
hotelu przy stcji kolejowej w Tampere, ktore – opowiedziala nam bardzo mila
Pani w pociagu, ktory wieksza czesc podrozy stal – jest miastem mnostwa
teatrow. Polecila wybrac sie na jakies przedstawienie, co byloby dla mnie
ogromna atrakcja, gdybysmy mieli co zrobic ze Stachem - choc na pewno wieksza,
gdybym rozumiala, co mowia… Dzis po pierwszej drzemce Stacha wyszlismy na
spacer po sprawunki (nie bralismy ze soba zapasu pieluch, bo nie bylo na to
miejsca w walizkach) i zobaczylam kawaleczek miasta.
Mieszkamy chyba w scislym
centrum, na co wskazuje zageszczenie kawiarni, kioskow i restauracji, a takze
hoteli, no i sama stacja. Podoba mi sie. Przypomina dosc Warszawe, tylko
czlowiek sie tak dziwnie czuje, jak zupelnie nie wie, co jest co, bo za nic nie
potrafi rozszyfrowac nazw na sklepach i budynkach. Jedyne, co jak dotad jest
dla mnie zrozumiale, to “apteekki”, ale na szczescie poki co nie mielismy tam
nic do zalatwienia ;)
Widok z naszego
pokoju jest fantastyczny! Moze to te 2 lata na prowincji wywyolaly u mnie taka
tesknote za miastem, ale patrzenie z szostego pietra na dworzec, sklepy i
wierzowce sprawia mi wielka frajde;
Mlodemu chyba tez, bo potrafi dosc dlugo tak stac w oknie i walic w szybe.
W ciagu pierwszej doby tutaj zaobserwowalam tyle, ze jest bardzo drogo, Finowie sa zazwyczaj bardzo przystoni i wysocy, a Finki dosc ladne oraz, ze niektore rzeczy mozna zorganizowac nieco inaczej, chyba praktyczniej i dobrze dzialaja, jak na przyklad numerki do pobierania, jak na poczcie, tylko, ze w supermarkecie oraz... nietypowe sprzety lazienkowe; otoz okazuje sie, ze wcale nie trzeba miec bidetu, zeby sobie odswiezyc pewne nieswieze czesci ciala, mozna je lekko podmyc uzywajac kibelka i przykibelkowego prysznica ;)
Ponadto Finowie chyba tez nie chca Trumpa, w kazdym razie wiedza, ze Bruce Springsteen nie chce i (chyba) o tym pisza:
J.La
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz