czwartek, 26 stycznia 2017

Terveisiä Suomi!


Jestescie tak samo zdziwieni, jak ja..? To juz przeszlo 2,5 roku jak prowadzimy naszego bloga, a Pawel wrzucil juz drugiego posta!!! ;)
Zawsze lepszy wrobel w garsci, niz rydz.

W kazdym razie – nasz dom w nowym Yorku, albo nowy dom w Yorku – tak, to fantastyczne, ale nie zdawalismy sobie wczesniej sprawy z tego, ile trzeba bedzie w nim rzeczy zrobic, poprawic, zmienic… teraz widzimy i wiemy, ze czeka nas jeszcze duzo pracy, a po tych dwoch tygodniach juz jestesmy strasznie wymeczeni…
 
 


Ciagle nie mozemy czegos znalezc, ciagle trzba cos myc, szorowac, wyprac, wyodkurzac, poustawiac, poprzestawiac, wymyslic, jak zmiesicic... o dziwo, niektore rzeczy sie nie mieszcza, nawet, jak sie czlowiekowi wydawalo, ze dobrze zmierzyl i sprawdzil, jak na przyklad te zdradliwe i podstepne meble z IKEI! W ciagu dwoch tygodni od przeprowadzki udalo nam sie w zasadzie na dluzej wyjsc z domu TYLKO RAZ (poza bardzo krotkimi wyjsciami do sklepu na osiedlu i przychodni, zeby sie zarejestrowac).
[to pierwszy wschod slonca w naszym domu]
Zrobilisy wszyscy razem porzadny spacer do centrum miasta (ktore jest oddalone od nas na granicy dostepnosci pieszej, 35-40 minut), gdzie naszym celem byla jedna z knajpek Jamiego Olivera – PYCHA ;))) Okazalo sie, ze mamy tutaj sciezke piesza Judi Dench (ktora ubostwiam jeszcze bardziej, od kiedy zyje w jej ojczyznie). Dame Dench, nie sciezke, choc jest urokliwa.
 

 
 
 
 
 

Dla tych z Was, ktorzy dobrze licza nie jest niespodzianka, ze Stach skonczyl juz rok. Obchody pierwszych urodzin Jegomoscia nie byly szczegolnie huczne, ale byly – dostal kawalek ciasta marchewkowego bez cukru i swieczke, ktorej sam nie potrafil zdmuchnac ;) Poza tym zabawke… i w zasadzie niewiele sie w Jego zyciu zmienilo.
 
 
 


Po czesci dlatego, ze tak mamy ostatnio intensywnie i meczaco, ale tez i dlatego, ze Pawcio mi obiecal, ze mnie zabierze - zostawilismy to wszystko na chwile i wyjechalismy do Finlandii.
Pawcio sie edukuje w zakresie spalania smieci, a ja korzystam z okazji spedzenia troche czasu z (nie tak malym juz) Malenstwem, ktorego z uwagi na prace prawie nie widuje.
Stach jest kochany; w ciagu jednego dnia byl w stanie wstac o 4 nad ranem bez narzekania, zniesc ponad 2-godzinna podroz samochodem (z przerwami), 2,5-godzinny lot samolotem, krotka podroz mniejszym pociagiem, przesiadke i ponad godzinna podroz wiekszym pociagiem (ktory w miedzyczasie sie troche popsul i ponad pol godziny stal w miejscu - wszystko wiedzielismy, bo zyczliwi wspolpasazerowie tlumaczyli nam komunikaty z pociagowego radio-wezla), a na koncu w miare sprawnie dal nam sie ulokowac w pokoju hotelowym i zejsc do restauracji na wspolna kolacje.
 
W tym czasie zrobil kupe tylko raz, i to poczekal do wiekszego pociagu, w ktorym to mielismy przedzial dla dzieci i kibelek z przewijakiem, wiec prawie w ogole nie narobil nam problemu. Jest najkochanszy na swiecie!

Np. teraz sobie ucina posniadankowa drzemke, podczas, gdy ja do Was pisze, w turystycznym hotelowym lozeczku, nie marudzac nawet na brak spiworka, ktory sobie naszykowalam i zapomnialam spakowac do walizki, i musi sie zdowolic kolderka, z ktorej sie rozkopuje i przymalym kocykiem. W dodatku jest tak kochanym Szkrabem, ze pozycza nam nawet swojej pasty do zebow; prawde mowiac nie jest to dla niego teraz duzym problemem, poniewaz i tak by z niej nie korzystal, bo nie spakowalismy jego szczoteczki…

Mieszkamy w hotelu przy stcji kolejowej w Tampere, ktore – opowiedziala nam bardzo mila Pani w pociagu, ktory wieksza czesc podrozy stal – jest miastem mnostwa teatrow. Polecila wybrac sie na jakies przedstawienie, co byloby dla mnie ogromna atrakcja, gdybysmy mieli co zrobic ze Stachem - choc na pewno wieksza, gdybym rozumiala, co mowia… Dzis po pierwszej drzemce Stacha wyszlismy na spacer po sprawunki (nie bralismy ze soba zapasu pieluch, bo nie bylo na to miejsca w walizkach) i zobaczylam kawaleczek miasta.
 
Mieszkamy chyba w scislym centrum, na co wskazuje zageszczenie kawiarni, kioskow i restauracji, a takze hoteli, no i sama stacja. Podoba mi sie. Przypomina dosc Warszawe, tylko czlowiek sie tak dziwnie czuje, jak zupelnie nie wie, co jest co, bo za nic nie potrafi rozszyfrowac nazw na sklepach i budynkach. Jedyne, co jak dotad jest dla mnie zrozumiale, to “apteekki”, ale na szczescie poki co nie mielismy tam nic do zalatwienia ;)

Widok z naszego pokoju jest fantastyczny! Moze to te 2 lata na prowincji wywyolaly u mnie taka tesknote za miastem, ale patrzenie z szostego pietra na dworzec, sklepy i wierzowce sprawia mi wielka frajde;  Mlodemu chyba tez, bo potrafi dosc dlugo tak stac w oknie i walic w szybe.

W ciagu pierwszej doby tutaj zaobserwowalam tyle, ze jest bardzo drogo, Finowie sa zazwyczaj bardzo przystoni i wysocy, a Finki dosc ladne oraz, ze niektore rzeczy mozna zorganizowac nieco inaczej, chyba praktyczniej i dobrze dzialaja, jak na przyklad numerki do pobierania, jak na poczcie, tylko, ze w supermarkecie oraz... nietypowe sprzety lazienkowe; otoz okazuje sie, ze wcale nie trzeba miec bidetu, zeby sobie odswiezyc pewne nieswieze czesci ciala, mozna je lekko podmyc uzywajac kibelka i przykibelkowego prysznica ;)

Ponadto Finowie chyba tez nie chca Trumpa, w kazdym razie wiedza, ze Bruce Springsteen nie chce i (chyba) o tym pisza:

J.La


 

niedziela, 22 stycznia 2017

Nasz nowy York

Dziś mija 15 dni od naszej przeprowadzki do Yorku. Stachu polubił nowy dom od razu, bo może pomykać na swoim 'samochodziku' (filmiki wkrótce). Babcia polubiła dom bo jest ciepło, my zaś widzimy ogrom możliwości jakie nam to miejsce daje. Wszyscy są zadowoleni.

Wciąż żyjemy z nierozpakowanymi kartonami, wciąż nie wiemy gdzie i jak poustawiać meble. To wszystko jednak wydaje się kosmetyką w porównaniu z tym co już za nami. Mimo wszystko, z uwagi na panujący rozgardiasz, nie jestem jeszcze w stanie załączyć fotek (z) domu. Wobec czego wrzucę tylko takie dwie.
Powyższą kartkę dostaliśmy od naszych sąsiadów z Ashby - Ruth i James (Łysy). Warto nadmienić, że z trojgiem naszych sąsiadów mieliśmy dość serdeczne, osobiste pożegnania. Bardzo miło nam się zrobiło.
Druga kartka jest dodatkiem do kwiatów, które dostaliśmy od sąsiadów w nowym miejscu. Nie byliśmy jeszcze gotowi wyjść do ludzi, więc Jo i Rob sami nas naszli jakiś tydzień po naszej przeprowadzce. Dziś właśnie wróciliśmy (Asia, Stach i ja) z obchodu po naszych najbliższych sąsiadach, których częstowaliśmy świeżo upieczonym brownie.

pl