poniedziałek, 31 października 2016

Zmiany, zmiany, zmiany...

Tym razem milczeliśmy zdecydowanie zbyt długo. Ale nie myślcie, że milczeliśmy, bo nie było o czym pisać, a my się tylko leniliśmy, o nie! Się działo...


No i jak to w życiu bywa – wszystko działo się na raz. Paweł postanowił zmienić pracę (i za postanowieniem poszły czyny), co zbiegło się z moim powrotem do pracy po urlopie macierzyńskim, a to wszystko (samo w sobie niełatwe) pozbiegało się z moimi kolejnymi zapaleniami, antybiotykami, kontuzją kostki (która trwa już 2 miesiące i ani myśli sobie iść), rozpadem drużyny siatkarskiej i uciążliwymi poszukiwaniami nowej, a na koniec z zaprzestaniem karmienia piersią, co znacznie pogorszyło moje samopoczucie (wmawiałam sobie, że jestem fatalną matką i takie tam – burza hormonów -  ale już przestałam).


Jako, że Szkrab teraz pija już mniej mleka (butla na dzień dobry i na dobranoc), no to je więcej innych jedzeń; poza obiadkami, które gotuję i blenduję specjalnie dla niego (mięsko plus warzywka), dostaje też na drugie śniadania owsiankę (którą ubóstwia!) i różne rozmaitości od Babci Grażynki – domowe kisielki, kaszki manne na rosole, sałatki owocowe itp. 



Fakt warty uwagi – widać już jedną górną jedynkę (całkiem spora!), ząbki rosną jak grzyby po deszczu, więc i przeżuwać może więcej, a w zasadzie bardziej efektywnie ;) Bardzo to urocze, patrzeć, jak tak sobie maleństwo radzi dzielnie, próbując natrafić dolnym ząbkiem na górny, żeby móc coś pogryźć... ;)


Poza postępami gastronomicznymi, nastąpiły ogromne postępy lokomocyjne. Nie można jeszcze nazwać tego raczkowaniem, ale przemieszcza się po podłodze dość szybko ;) Czołga się niczym żołnierz w zasiekach. Do tego wspina się po meblach (musieliśmy obniżyć łóżeczko, bo już tak się wspinał na szczebelki, że mógłby wypaść), a co za tym idzie – często upada przy meblach, bo pozycja stana w jego wykonaniu jest jeszcze mocno chwiejna ;) Trzeba go podtrzymywać. Siniaczki pierwsze już zaliczyliśmy, na szczęście nie duże i jeden guzek był, ale malutki. Na tę chwilę skłaniamy się do teorii, że Stach w ogle daruje sobie raczkowanie i zacznie się uczyc chodzić.


Babcia nie ustaje w trudach; nie wiem skąd ma tyle siły, żeby biegać za nim cale dnie... Na szczęście Stach wciąż jeszcze sporo śpi za dnia, 2 do 3 drzemek, czasem nawet ponad dwugodzinne, wiec nie jest bardzo źle. Czasem śpi tylko pół godziny i Babcia Grażynka jest tym niepocieszona, no bo niewyspany Stasiutek = marudny Stasiutek.. ;)
Najmilsze chwile moich dni ostatnio to powrót do domu po pracy lub na lunch, kiedy otwieram drzwi i wita mnie ten zasapany roześmiany Szkrabek... po 10 sekundach już zapomina, że się ucieszył na mój widok i woli z powrotem na rączki do Babci, ale te pierwsze sekundy Jego radości dają mi poczucie sensu w życiu. To coś dla czego warto zostać rodzicem.


Pierwsze tygodnie października były dla nas dość trudne, jako, że Pawcio był prawie cały czas nieobecny, a ja zmagałam się z powrotem do pracy (nowe stanowisko, nowy szef, nowy zespół...) i zostawianiem Stacha na całe dnie. Paweł w tym czasie bywał daleko (Basingstoke) i bardzo daleko (Finlandia), szkoląc się, oglądając mecze i grając w Cywilizację V. Ale jakoś się udało przetrwać ten okres i teraz Pawel już zasadniczo bywa w domu i poczuwa się dzielnie do prawie wszystkich "porannych zmian", co znacznie ułatwia stachową opiekę Mamie Grażynce i sen Mamie Asi ;)


Jako, że moja kochana drużyna siatkarska się rozpadła, poszukałam nowej. Coś znalazłam – w Derby, dywizję niżej, ale za to klub działa pełną parą i mają bardzo dużo ludzi (ekipa męska i żeńska), wobec czego nie do końca chętnie akceptują nowych zawodników; trzeba się postarać żeby zostać przyjętym, a moje problem antybiotykowo-osłabieniowe oraz zepsuta kostka nie za bardzo pozwoliły mi się wykazać :( W efekcie zostałam przyjęta “warunkowo” – mogę z nimi trenować – a z udziału w rozgrywkach ligowych wycofałam się w zasadzie na własne życzenie, zorientowawszy się, że pracując 5 dni w tygodniu na cały etat, nie bardzo zostaje mi wiele czasu dla dziecka, więc weekend powinnam raczej poświecić rodzinie, a nie wycieczkom krajoznawczym po Wielkiej Brytanii...


Tak więc chwilowo cała moja aktywność sportowo-rekreacyjna polega na jednym treningu we wtorek, ale staram się porobić coś w domu w międzyczasie (nie, na pewno nie przekonam się do biegania) – kupiłam na przykład sprytne urządzonko do ćwiczeń – “balance trainer” (przepraszam za użycie angielskiego zwrotu, ale zupełnie nie przychodzi mi do głowy rozsądne tłumaczenie na polski... "trener równowagi" brzmi raczej słabo... Jest cudowny i można na nim ćwiczyć mięśnie całego ciała – zabawne, jak na co dzień człowiek sobie nie zdaje sprawy ile mięśni pracuje w naszym ciele, aby utrzymać stabilną stojącą postawę ;)
Awaria w kostce dała okazję do wypróbowania prywatnej opieki medycznej, za którą tu płacę już od prawie roku i jeszcze nie miałam okazji się przekonać, czy działa. Działa. Dość sprawnie. Otwiera wiele drzwi i przyspiesza bardzo dużo spraw. Niedawno miałam wykonany rezonans magnetyczny (za który nie musiałam dodatkowo płacić, hurra!), na co w warunkach państwowej opieki medycznej musiałabym czekać pewnie miesiące. Dość ciekawe przeżycie ;) Było dużo hałasu i trwało dość długo, a potem musiałam czekać sporo na wynik (prawie 3 tygodnie), ale okazało się, że stukająca maszyna (marki Siemens tak apropos) jednak nie tylko stuka, ale również coś robi i potem było widać na obrazie, że mam w kości siniaka i płyn, i dlatego boli. Prawdopodobnie ma to związek z byciem w ciąży i karmieniem Głodostwora piersią... Stachu wyssał ze mnie cały wapń, a mój organizm myśli, że przeszedł w stan wczesnej menopauzy... i kości są słabe. Póki co mam jeść witaminę D i wapń na potęgę... i czekać aż kość się podleczy.
Jak już się leczyć, to na całego, dlatego postanowiłam również skorzystać z publicznych usług dentystycznych i poszliśmy na wizytę ze Stasiem ;) On też został obejrzany, pani powiedziała, że to, co wzięłam za trójki (wyglądają, jak kły, słowo daję!), to dwójki, co wydaje się logiczne, bo między nimi, a tą jedyneczką, co ostatnio zaczęła wychodzić nie zmieściłaby się jeszcze dwójka. Obie dolne jedyneczki już dawno są. Stach jest bardzo dzielny i nie ustaje w produkowaniu ząbków (ma w końcu do dyspozycji cały mój wapń!), nie mając przy tym opisywanych symptomów, jak gorączki i biegunki, za co pozostajemy mu bardzo wdzięczni ;)






Czuć już zaczynającą się półroczną jesień, która w pewnym momencie powinna przerodzić się w zimę... ale pewnie się nie przerodzi i będzie trwała pół roku, do kwietnia. Być może na północy, kiedy wreszcie się tam przeniesiemy, zimy będą bardziej zauważalne (wyróżniające się od jesieni), ale nie wiem ile tego doświadczymy na początku przyszłego roku. W zakresie przeprowadzki w zasadzie wciąż same niewiadome; najlepiej byłoby przeprowadzić się tylko raz, już do miejsca docelowego (gratów przez dwa lata uzbieraliśmy już całkiem sporo), ale to raczej nie będzie nam dane. Oglądamy sobie ogłoszenia różne, Paweł nad tym dużo myśli, umówił nas nawet na oglądanie dwóch domków - jedziemy na jednodniową wycieczkę do Yorku w przyszłym tygodniu. A w międzyczasie sobie czasem ucinamy spacerki po okolicy, a moje dynie po dzisiejszym wieczorze "psikusowo-smakołykowym" zostały pochwalone przez prawie wszystkich, którzy nas odwiedzili, a nawet okrzyknięte najlepszymi w sąsiedztwie (dwie osoby poprosiły o korepetycje :P)! W przyszłym roku zrobię trzy, a co! (szczególnie, że będziemy wtedy już budowali markę w nowym miejscu) ;)))



Pomimo naszej imprezowo-towarzyskiej wpady, kiedy to jako jedyni nie przebraliśmy się na przebieraną (PRZEBIERANĄ) imprezę Kevina i Amandy w sierpniu, zostaliśmy zaproszeni ponownie – Halloween Party! ;)))



Tym razem postanowiliśmy nie dać plamy i przyjść odpowiednio przebrani; ja - rzecz oczywista - byłam upadłym aniołem, Paweł jakąś szkaradą udającą zakonnicę... 


To co zastaliśmy na miejscu przerosło nasze najśmielsze oczekiwania... opisowi należałoby poświęcić osobnego posta aby choć w części oddać intensywność wrażeń i wysiłek gospodarzy... ale jako, że nie będzie osobnego posta na ten temat - napiszę krótko: Kevin i Amanda szykowali dom przez 3 tygodnie, a do straszenia nas wynajęli aktorów..!
Jeśli jesteście bardziej zainteresowani zdjęciami z tego wydarzenia możecie poszukać czegoś u Pawła na twarzoksiążce, sami niestety nie zrobiliśmy prawie żadnych zdjęć :(










J.La