niedziela, 7 lutego 2016

Przeszliśmy na 3-godzinne cykle życia...

Pewnie myśleliście, że teraz nasz blog przeistoczy się w jeden z celebryckich baby-boomowych blogów Zosi Ślotały albo Anny Muchy i będziemy rozpisywać się o produktach higieny dziecięcej, które "polecamy" oraz braku przewijaków na stacjach Orlenu... eee, może od przyszłego miesiąca; teraz o nas i o Stachu.
No chłop ma już przeszło 2 tygodnie i włączył mu się spust po mamusi ;) Mamy wrażenie, że jego żołądek do wielka czarna dziura. Ja i moja przenośna mleczarnia już dawno przestałyśmy nadążać za potrzebami jaśnie pana. Paweł znalazł w Tesco nasz pokarm w wersji dla "extra głodnych dzieci"; próbujemy, ale nie widzimy większej różnicy ;p
Ponieważ Stachu rośnie, jak na drożdżach, przestali już nas nękać i ciągać po szpitalach. Mamy jeszcze na głowie panią wizytator (przychodzi znów jutro - poniedziałek), która, owszem - jest bardzo sympatyczna, ale lekko upierdliwa i już zaczyna mnie męczyć konieczność tłumaczenia się ze wszystkiego. Mam nadzieję, że i te wizyty się wkrótce skończą.
Nasze "narzekania" na nadgorliwość brytyjskiej służby zdrowia należy oczywiście traktować z przymrużeniem oka - mamy nadzieję, że to jest jasne; w gruncie rzeczy jesteśmy dozgonnie wdzięczni, że pomogli Stasiutkowi przyjść na ten świat, a od tamtej pory tak bardzo troskliwie się nim zajmują. Mimo naszego zmęczenia tą sytuacją - bardzo doceniamy jakość i intensywność tutejszej opieki nad noworodkami. Tak, teraz już jestem w stanie zrozumieć, dlaczego kobiety z Polski przyjeżdżają na Wyspy, aby rodzić dzieci ;)  
No, a z rzeczy naprawdę istotnych - Stachu był już z nami w Tesco (ze 2 razy), no ale to taki plebejski standard; lansowaliśmy się już z nim w IKEI (chyba wszyscy młodzi rodzice to robią; może się to wydawać dziwne, ale faktycznie - jak toto się urodzi, to nagle człowiek zauważa, że brakuje mu bardzo wielu rzeczy i akurat większość z nich można kupić właśnie w IKEI...) oraz już chyba 3 razy w Coście ;) Ba, tam nawet zaliczyliśmy przewijak (i to nie było tylko siusiu!).





Chyba zapomniałam poprzednio wspomnieć - nasi sąsiedzi oraz ludzie z pracy, czy naszych drużyn siatkarskich są niesłychanie mili i serdeczni - dostajemy kartki z życzeniami dla Stacha i gratulacjami, kwiaty (dziękujemy Helence i Duncanowi!), masę małych ubranek czy innych dziecięcych akcesoriów... obcy ludzie nawet na ulicy i w sklepach (chodziliśmy też ze Stachem po lumpeksach, ale to nie jest celebryckie, więc nie będziemy o tym pisać) przystają i zachwycają się Stasiutkiem, gratulując nam i mówiąc miłe rzeczy. To jest bardzo budujące i jest kolejnym argumentem "na TAK" kiedy rozważa się przyjazd do tego kraju na dłużej. Nie ma co - Stachu został tu bardzo ciepło przyjęty. A my w tej wdzięczności nawet stanęliśmy na wysokości zadania i zanieśliśmy sąsiadom babeczki, ha! Muszę przyznać, że całkiem fajne mi wyszły, tylko trochę mało brytyjskie (bez grubej warstwy obrzydliwego kolorowego lukru na górze), więc nie wiem, czy docenią ;)
No, a tak już wracając na ziemię - Paweł idzie jutro do pracy po dwóch i pół tygodniu przerwy, a ja zostaję sam na sam z wyzwaniem. Trochę się boję, no ale nie ma rady. Oby Stachu zrozumiał powagę sytuacji i był dla mamy aniołkiem, a nie diabełkiem, jak to już nam kilka razy pokazał, że też umie.. ;)
Aha - no i żeby nie było - robimy ze Stachem też i naprawdę ważne rzeczy - zaznajomiliśmy go już zarówno z plażowym boiskiem do siatkówki, jak i z halą (damy mu wybrać, co woli w przyszłości, nie martwcie się - nie będziemy narzucać), jak również puszczamy mu sporo muzyki. Stachu jest już fanem Jeziora Łabędziego oraz AC/DC. A do tego mama czytuje mu Przygody Mikołajka. Nie ma wyjścia - to będzie musiało być mądre i zdolne dziecko!
:P :P :P







J.La