Znów odzywamy się po dłuższej przerwie. Cóż – wygląda na to, że po prostu jesteśmy tu trochę zajęci życiem ;)
Trochę się dzieje w
pracy, a potem popołudnia i wieczory miewamy też zajęte, a te, które nie są zajęte – poświęcamy na odpoczynek. Tak się toczy życie monotonną codziennością... którą jednak staramy się przełamywać – a to spotkaniami
towarzyskimi (które z uwagi na krótki i niestety były już atak wiosny – odbywały się ostatnio plenerowo), a to krótkimi wyjazdami. To ostatnie szczególnie
warte uwagi, bo wreszcie wybraliśmy się na zwiedzanie tego kraju, w którym to przyszło nam mieszkać ;)
Wybraliśmy się na 3 dni
do Walii, korzystając z dłuższego weekendu 23-25 maja (poniedziałek mieliśmy
wolny od pracy), zobaczyć góry i owce. Widzieliśmy jedne i drugie ;)
Zdaliśmy się na znajomość
terenu Flo i Mike’a, którzy zaplanowali dla naszej czwórki wycieczkę, campingi i trasy. Z całym
dobytkiem na plecach przemierzyliśmy w sobotę ok. 11 mil, w niedzielę zaledwie
10 (w sumie prawie 34km), i wcale nie mieliśmy dużo bąbli na stopach.
Bardzo podobał nam się
krajobraz – choć nieco inny od tego, do którego przyzwyczaiły nas nasze polskie góry. Te walijskie mają inne, pagórkowate, łagodne kształty i... prawie nigdy
nie pokrywają ich drzewa. Są po prostu gołe! ;) Co czasem wygląda śmiesznie i
ubogo, ale tak, czy inaczej, zawsze miło jest poprzebywać trochę na łonie
natury. Z drzewami, czy bez – było ładnie. Powietrze było czyste i świeże,
potoki szemrzące i rwące, a kwiatki pachnące. No i mieliśmy okazje poznać całą masę owieczek... mają ich tu miliony! Są to chyba najmniej inteligentne ze stworzeń, jakie widziałam; przynajmniej tak tępo im patrzy z mordek ;p ale są przeurocze ;)
Są bardzo płochliwe i
ciekawskie zarazem; na początku odbiegają na „bezpieczną” odległość, po czym stoją i przyglądają się (analizują temat) nieco
podejrzliwie, po czym po upływie kilku minut zapominają o całym domniemanym zagrożeniu i po
prostu podchodzą bliżej i bliżej, aż znów nie zostaną spłoszone (Mike musiał
dwa razy interweniować, kiedy owca wchodziła im do namiotu, a my w czwórkę siedzieliśmy sobie nieopodal, grając w brytyjską turystyczną wersję gry "Detektyw", zastanawiając się, kto, czym i gdzie popełnił zbrodnie...).
Sądziliśmy, że już dość dużo wiemy o campingowaniu, ale prawda jest, że człowiek uczy się całe życie. Wiedzieliście, że w polowych warunkach najlepiej jest robić jajecznicę w torebkach foliowych..?
Szczęśliwi, ale bardzo zmęczeni wróciliśmy w poniedziałek po południu, wcale nie mając tak dużo sił na pójście do pracy we wtorek.. ;) No, ale trzeba. Główne spostrzeżenie, jakie
mamy po powrocie z walijskich gór, to ich „dziewiczość”. Mimo, iż wybraliśmy się tam podczas w miarę pogodnego długiego weekendu – rzadko kiedy mijaliśmy
kogokolwiek na szlaku. Campingi nie były przepełnione (wręcz przeciwnie – świeciły pustkami); gdyby nie młodzież maszerująca po jakieś odznaki w grupach
– możnaby policzyć indywidualnych turystów na palcach obu dłoni. W niedzielę,
kiedy przez cały dzień nie zobaczyliśmy ani jednego promienia słońca i cały
czas maszerowaliśmy w mokrej chmurze – minęliśmy w sumie 4 osoby...
To niestety odbija się w
infrastrukturze (a właściwie na odwrót) – szlaki nie są zbyt wyraźnie
oznaczone, a niekiedy trudno w ogóle odnaleźć ścieżkę. Co samo w sobie ma swój
urok ;)
W międzyczasie grywamy
sobie na plaży w siatkóweczkę i nawet coraz częściej udaje nam się zebrać ekipę
do gry, niekoniecznie wysiadujemy tam sami ;) W najbliższą niedzielę planujemy
po raz pierwszy zbadać siatkarko-plażowe tereny poza naszym Loughborough
(wybieramy się do Kettering – ok. godzinę jazdy od nas).
Poza tym, z nowych
spraw... mamy w domu nowy sprzęt czyszczący (niech ktoś powstrzyma Pawła przed
kupnem kolejnego odkurzacza, proszę!) i płytę Billego Idola :D To ja wypatrzyłam, za funta w lumpeksie :D Dumna, jak paw!
Jak pewnie niektórzy z
Was wiedzą – udało nam się w maju odwiedzić rodzinne strony. Niezwykle
przyjemnie wspominamy te 2 dni – choć bardzo krótko i intensywnie – to
bardzo miło było nam się spotkać choć z tymi, z którymi nam się udało.. ;)
Dziękujemy za wszelką gościnę, podwózki i podarki ;)
A w ogóle, to czekam już
tylko na lato, bo kupiłam sobie na lotnisku nowe okulary przeciwsłoneczne i
teraz mogę być już celebrytką!
[Pokażę w następnym poście]
J.La